Moja twarz ma spore wymagania. Czoło i policzki nie potrzebują wiele, żeby zacząć się łuszczyć i przesuszać. Na nosie i brodzie mam sporo wągrów - wspomnienie po czasach, kiedy moja cera była tłusta. Pod oczami dawno już pojawiły się pierwsze zmarszczki, zachęcone ekstremalną pustynią na skórze w tych rejonach. Jeden krem nie sprostałby wszystkim moim problemom, jednak jako że największym jest azs - to na walce z jego objawami skupiam się najbardziej.
Pozwoliłam sobie bezczelnie skopiować recenzję, którą opublikowałam już na swoim blogu, aby czytelnicy odwiedzający ten przybytek również mieli szansę poznać moją opinię na jego temat.
Markę Bioliq kojarzyłam wyłącznie z czasów, kiedy wertowałam KWC* w poszukiwaniu odpowiedniego dla swojej wysuszonej na wiór skóry. Gdzieś z tyłu głowy wisiał (nie powiewał) mi ten krem, a że pamięć mam wzorową wzrokową, kojarzyłam go głównie po całkiem estetycznym, 'aptecznym' opakowaniu. Nie pamiętam, w jakim przybytku rozpusty trafił do mojego koszyka, ale na pewno był tani: +/- 12 zł za 50 ml w przypadku kosmetyków dedykowanych atopikom to tyle, co nic. Czy opłaca się tak oszczędzać? I tak i nie.
Krem zajął na mojej półce miejsce w okresie, kiedy moja twarz przeżywała swoje najgorsze dni i towarzyszył przy wychodzeniu na prostą. W skrócie: dokuczały mi czerwone, parzące plamy, łuszczące się rejony i skóra miejscami wysuszona na wiór. W tym czasie próbowałam sobie pomóc masłem shea i olejami, co było szczególnie istotne każdego poranka przy próbach rozruszania ściągniętej skóry. Do dziś mam dreszcze na samą myśl. Niestety tłusta warstwa takiej mieszanki totalnie nie nadawała się pod makijaż; wtedy właśnie do akcji wkraczał Bioliq - jako produkt uzupełniający pielęgnację mojej twarzy. Konsystencja wsamraz nie była na tyle rzadka, żeby nie dało się jej nie odczuć, ani za gęsta, więc krem wydobywałam bez konieczności użycia siły. Od razu po aplikacji odczuwałam ulgę, a cera była - jak na moje możliwości - przyjemnie wygładzona. Niestety już dwie-trzy minuty wystarczyły, żeby delikatne uczucie ściągnięcia znów dało o sobie znać. Było to jednak nieuniknione: zatapetowanie twarzy wykluczało się z hojnie zaaplikowaną warstwą tłustego kosmetyku.
Z cerą mniej wymagającą (ale ciągle atopową, przesuszoną) produkt radzi sobie nieco lepiej. Twarz podleczona Protopiciem nie potrzebuje już tak ciężkiej artylerii, krem naprawczy radzi sobie sam. Ciągle nie jest to nawilżenie krzyczące o fajerwerki i imprezę dziękczynną - dużo bardziej odczuwalne działanie miał olejek ze słodkich migdałów używany solo, nie jako składnik produktu - ale to chyba niespodzianką nie jest. Najbardziej zadowolone byłyby chyba posiadaczki skóry suchej i wrażliwej. Tym bardziej, że odnotowałam jedną istotną zaletę: nawet kiedy produkty dermomarek takich jak Decubal czy Physiogel powodowały pieczenie, Bioliq odpuścił mi efekty spejalne. Za to duży plus, wezmę to za obietnice przez producenta działanie kojące.
Podsumowując: produkt suchych placków nam nie uleczy, ale jako miły nawilżacz, w dodatku delikatnie chłodzący o poranku, na rozruszanie twarzy jest w sam raz - niekoniecznie jednak dla atopika ze skórą w stanie rozkładu. Łatwa do przełknięcia cena dodatkowo zachęca do prób. Na KWC widziałam, że wizażanki się cieszą.
*portal, na którym użytkowniczki recenzują wszelkiej masci kosmetyki - polecam, jeżeli unikamy zakupów w ciemno!
*portal, na którym użytkowniczki recenzują wszelkiej masci kosmetyki - polecam, jeżeli unikamy zakupów w ciemno!